Modlitwa jest zawsze wezwaniem skierowanym przez Boga, czymś jak
powołanie. A do modlitwy powołany jest każdy człowiek, nawet jeśli nie
od razu odkrywa w sobie pragnienie modlitwy. Ojcowie Kościoła mówią, że
modlitwa jest dla człowieka czymś bardziej naturalnym niż oddech… Z
drugiej strony może to zabrzmi rozczarowująco dla kogoś, kto
spodziewałby się nadludzkich doznań, ale modlitwa serca, jak modlitwa w
ogóle, to zadanie na lata. Nic nie dzieje się nagle, nic nie zmienia się
bez przyczyny. Nie ma fajerwerków, nagłych iluminacji. Jest ciągłe i
mozolne powracanie do Bożej obecności. To tak naprawdę bardzo uboga
modlitwa.
Pierwszą sprawą jest ustalenie swojej „reguły modlitewnej” – jak
powiedzieliby Ojcowie. Decyduję się na tę drogę i postanawiam, że będę
się modlił wezwaniem „Panie Jezu…” w określonym momencie dnia przez
określoną ilość czasu. Warto ustalić ten moment w sposób nieco sztywny,
gdyż wtedy łatwiej być wiernym, a wierność jest czymś szalenie ważnym.
Lepiej wyznaczyć sobie mniej i krócej, ale być temu postanowieniu
wiernym, niż przesadzić w przypływie pierwszej gorliwości i po tygodniu
zrezygnować ze wszystkiego. Sądzę jednak, że dobrze zacząć przynajmniej od 20 minut
– ten czas pozwoli się skupić na wezwaniu modlitewnym. Dobrze mieć na
to swój cichy kąt, można modlić się przed krzyżem, obrazem Matki Bożej –
to zawsze pomaga w skupieniu. Można posłużyć się stołeczkiem
karmelitańskim, bądź usiąść na krześle, uklęknąć – każdy musi znaleźć
postawę, która pomoże mu skupieniu (jeden z moich przyjaciół modli się
na stojąco). Uczyniwszy znak krzyża i wezwawszy na pomoc Ducha Świętego,
trzeba postawić się w Bożej Obecności: Bóg tu jest, jest we mnie. Kocha
mnie i innych ludzi. I w tej obecności, z prostą uwagę na nią
skierowaną, trzeba te 20 minut wytrwać. Spędzić 20 minut ze Stwórcą. Aby
uwaga na Nim mogła się skupić, trzeba dać jej zajęcie, jakim jest
powolne powtarzanie słów wezwania modlitewnego, które jest też zarazem
naszym wyznaniem wiary, niemym błaganiem, prośbą o miłosierdzie…
Nie trzeba rozważać szczegółowo słów, trzeba je powtarzać w prostocie i
trzymać uwagę skupioną na Bogu. Tyle. On jest. I dobrze nam z Nim.
Jeśli pojawiają się rozproszenia, nie ma to większego znaczenia. Kiedy
się „złapiemy” na czymś takim, najzwyczajniej w świecie trzeba znowu
powrócić do Bożej obecności i podjąć modlitwę Imieniem.
Drugą sprawą jest odrzucanie grzechu. Nie można
próbować się modlić lekceważąc sferę moralną życia. Skoro podejmuję trud
miłowania Boga, musi to być widoczne w moich wyborach, odcinaniu się od
zła. Wiąże się to równolegle z postępem w dobrym: człowiek modlitwy
staje się człowiekiem łagodnym, okazującym dobroć całemu stworzeniu.
Łatwo może stać się to polem do powstania frustracji, bo nic nie dzieje
się nagle. Często „stary człowiek” będzie podnosił głowę: ale tym
gorliwiej powinniśmy uciekać się w ramiona modlitwy.
Trzecią ważną kwestią jest udział w sakramentach.
Podejmując modlitwę serca trzeba prowadzić normalne życie sakramentalne:
spowiadać się, chodzić na Mszę. W pewnym sensie modlitwa serca prowadzi
nas na liturgię, a im gorliwiej jednoczymy się z Bogiem w czasie
liturgii, tym większa tęsknota za modlitwą samotną rodzi się w sercu
człowieka.
Czwarta sprawa – czyli postęp – zależy całkowicie od
Pana Boga. Nie warto oceniać swej modlitwy, bo i tak nie jesteśmy w
stanie jej ocenić. Zresztą tak naprawdę nie ma to sensu: to, o dziś dla
nas jest dobre, co jest szczytem możliwości, jutro może być czymś
nieodpowiednim. Trzeba się modlić – po prostu – tak jak się umie w danej
chwili i być pewnym, że Pan Bóg da sobie z nami radę.
http://ps-po.pl/2015/09/02/nieustanne-przebywanie-w-obecnosci-bozej-o-tym-jak-sie-modlic-rozmowa-z-o-opatem-szymonem-hizyckim-osb/